Jak likwidowałam dom moich rodziców – Lydia Flem

By | 30 kwietnia 2017

Nie wiem, czy jest druga tak dosadna książka o minimalizmie. O tym, co po nas zostanie i tym samym o tym, za co jesteśmy odpowiedzialni. Lydia Flem w krótkiej książce “Jak likwidowałam dom moich rodziców” jest szczera do bólu. Mówi o trudnych emocjach, rodzinnych relacjach i o tym jak poradziła sobie z rzeczami po rodzicach.  Do tej książki często wracam myślami.

Nieuchronność śmierci to nie jest powód, dla którego minimalizuję. Ale mam z tyłu głowy myśl, że jestem odpowiedzialna za rzeczy, które zostawię po sobie. Opowieść Lydii pozwoliła mi innym okiem spojrzeć na to, co wokół. Wychodzi na to, że to co tak ważne dla mnie, byłoby najbardziej kłopotliwe dla moich dzieci. I właśnie książka Lydii Flem motywuje mnie do działania tam, gdzie minimalizowanie jest najtrudniejsze. Na przykład w moich pamiątkach.

Lydia Flem stanęła przed koniecznością uporządkowania spraw po rodzicach. Rozparcelowania zwykłych, użytkowych rzeczy, które przyszło jej oddać bez większego trudu i rozprawienia się z rzeczami, w których zamknięta była historia jej rodziny, jak na przykład krótki list z drogi jej mamy do Auschwitz. Jak przez nią uszyte suknie.

W rodzinnym ognisku domowym jest coś świętego. Dotknięcie go oznacza świętokradztwo, profanację.

Każda rzecz ma jakąś historię. Jest związana z ludźmi, którzy odeszli. Nie da się ot tak pozbyć wszystkiego na raz. Choć byłoby prościej. Ale jest w nas, w naszym superego, jakiś moralny nakaz, że tak nie można. Że trzeba się zająć, sprawdzić, dedykować, rozważyć, rozdzielić. Każda z tych czynności przywodzi na myśl osoby, których już nie ma.

Rzeczy nie są tylko rzeczami, mają na sobie ludzkie znamię, przedłużają nasze istnienie. (…) Każdy z nich [przedmiot] ma swoją historię i znaczenie związane z losami osoby, która ich używała i kochała. Ludzie i rzeczy tworzą więź, której nie można zerwać bez bólu. Błąkałam się po domu przybita, niezdecydowana, bezsilna.

Mam jeszcze wiele spraw do ogarnięcia. Jak mogłabym pozwolić na to, by moje dzieci musiały zmagać się z tym, co ja nazbierałam? Stawiać ich przed wyborem: analizować czy pozbywać się jak leci? Po przeczytaniu historii o likwidowaniu domu rodziców myśl o tym, by nie stawiać innych w podobnej sytuacji, pojawia się często. Nie chcę, by dopadła ich złość, na mnie, na moje zagracenie, moją nieodpowiedzialność względem materii.

Nie bądź głupia- myślałam. – Zostaw skrupuły. Rodzice dość już zatruli ci życie, żebyś jeszcze po ich śmierci miała się sama zadręczać. Rób, co ci się podoba.

Po przeczytaniu książki Lydii Flem łatwiej mi rozprawiać się z rzeczami. To, co zostanie powinno służyć innym. Pamiątka, dwie, trzy – w porządku, szacunek wobec dziedzictwa jest ważny. Korzenie są ważne. Ale nie kult przedmiotu. Nie wynaturzenie.

Spaliłam miłosne listy dawno temu, niecenzuralne zdjęcia również. Stare pamiętniki. Nie, moje dzieci nie muszą tego przechodzić.

Czy żałuję? Nie. Zostało mi w pamięci tyle, ile trzeba. Tyle ile wystarczy, by żyło się nam dobrze. Mąż ma lepszą pamięć ode mnie. Wracanie pamięcią do zdarzeń wystarczy. Ja coś powiem, on dopowie. To, mam nadzieję, będzie naszą rozrywką kiedyś.

Każdy zakamarek w domu powinien być przygotowany. Pozostałe rzeczy, świadectwa mojego życia, nie powinny rodzić problemów innym. Dlatego oddałam rzeczy dzieci. Lydia pisze:

W piwnicy, w spiżarni za rondlami do gotowania ryb i kaszy, miedzianymi naczyniami do konfitur, patelniami, ułożonymi w stos garnkami, dziesiątkami konserw, pustymi słojami po dżemach, zapasami wody mineralnej, kompotu z jabłek, puszek z marchewką i zielonym groszkiem, za rulonami papieru, resztkami sznurka, flaszkami wina i różnego rodzaju pustymi opakowaniami leżały, niewinne jak noworodek, moje pierwsze butelki ze smoczkiem.

Nie, nie chcę tak. Trzymania bezużytecznych rzeczy i obdarowywania nimi moich synów, nie takiej spuścizny im życzę.

To, co zostawię powinno służyć innym, dzieciom, potrzebującym. Coś, co można oddać a nie coś, co zwiększa ból i obciąża. No bo, co zrobić z takimi listami i pamiętnikami matki? A może chłopcy nie mieliby takich dylematów? Zważywszy, że minimalizują wraz ze mną?

Tę odpowiedzialność za rzeczy gdzieś w nas tkwi. Ale z trudem przychodzi bycie odpowiedzialnym za rzeczy codziennie, w takim wymiarze tu i teraz. Refleksja pojawia się przy śmierci bliskich a nie na bieżąco. Tę bieżącą odpowiedzialność za rzeczy trzeba uaktywnić, myśleć o innych.

“Jak likwidowałam dom moich rodziców” Lydii Flem to bardzo osobisty zapis. I mocno sprowadza na ziemię w kwestii gromadzenia dóbr na ziemi, chomikowania. Ja mam ciągle w głowie obraz sukien matki Lydii, karteczkę pisaną w pociągu do Auschwitz i butelkę ze smoczkiem. To niewyobrażalne, jakie rzeczy kryją domy.

Opróżnianie domu po tych, którzy odeszli, czyni doświadczenie żałoby jeszcze bardziej dotkliwym, uwidacznia wszystkie jego rysy. Ta praca, jak analiza chemiczna, objawia najmniejszą cząsteczkę naszego przywiązania, konfliktów, rozczarowań.

Książkę Lydii Flem możecie kupić przez któryś z poniższych linków, wtedy zasilicie mój budżet na utrzymanie domeny i hostingu. A najpewniej można ją już  dostać w bibliotekach.

 

 

 

 

Podziel się :)