Język angielski – pełne zanurzenie

Jakoś tak w sierpniu zeszłego roku zaświtała mi myśl, że koniec z tym wiecznym biadoleniem nad angielskim. Otworzyć gębę trzeba i gadać.Koniec z wracaniem do czasów, bo o ile w zakresie słownictwa, idiomów rozwija się człowiek całe życie, o tyle gramatykę można wykuć, potem można jedynie wchodzić głębiej. Koniec, kropka, nie myślę o tym, jadę z koksem. Sru. Memrise, potem ororo.tv. W toalecie gazety po angielsku, nauka – samouka. I postępy.

Nagle rozumiem stare piosenki, mogę w aucie dośpiewać Lorde. Decyduję się na kurs English direct. Poświęcam całą swoją uwagę na wyłapywanie słów i zwrotów. W polubieniach na FB Angielska Herbata i inni fanatycy angielskiego. Nawet kubek do kawy z obrazem rodem z Londynu. Zanurzam się. Z niemówienia przechodzę na mówienie-na-zajęciach. Ośmielam się porozmawiać po angielsku poza salą, stukając się potem w głowę, że mogłam użyć tego i tamtego czasownika. Chrzanić to.

Przeglądam książkę wydawnictwa Samo Sedno. Zaznaczyłam sobie jeden fragment, ale książka nie robi większego wrażenia. Wszystko sprowadza się wszak do zanurzenia się. Zaczynasz mieć z tego fan – wygrywasz. Zakochuję się w angielskim tak bardzo, że pozwalam sobie na kupno z kosza w Matrasie “A short History of English Literature”. Wypycham z domu podręczniki, które nigdy do mnie nie przemówiły, zastępuję je tymi, które przemówiły od razu. Wybredna jestem.

Znikam w serialach, słowa same wlatują. Niektóre nie, ale inne… Im więcej wiem, tym większy mam głód. Im więcej wiem, tym więcej wiem, że nic nie wiem. Rozumiem podsłuchiwane rozmowy. Mogę odwrócić głowę od ekranu i bez śledzenia napisów zrozumieć sporo. Nawet tych z NY. I ze Szkocji. Zwariowałam. Odrzuciłam inne czasopochłaniacze na rzecz angielskiego. Zdecydowałam się przystopować z prowadzeniem bloga o Zespole Aspergera. Wypełniłam sobie czas tym, co mnie rozwija. Śni mi się, że rozmawiam po angielsku. Nieśmiało świta myśl o tym, by czytać w oryginale. Owszem, czytam, ale myślę o literaturze. O rozsmakowaniu się.

Po miesiącu angielskiego widzę, że grupa ma mnie dość. Wnikania, dziwnych słów, operowania pojęciami. Teraz zdecyduję się na kurs indywidualny. Może odważę się zdać jakiś egzamin, żeby się sprawdzić  lub w ramach hobby pójdę do collegu? Z pasji a nie z potrzeby przecież.

Muszę mieć na to wszystko czas. I nie kosztem rodziny przecież. Wywalić zbędne rzeczy, usunąć pochłaniacze. Otworzyła się przede mną jakaś nowa kraina. Innych dźwięków, zestawień, intonacji, logiki. Zaczynam to czuć. Słabo jeszcze. Ale coś pod skórą drga, prosi się, żeby jeszcze głębiej zanurkować. Odróżniać poprawne tylko zdania od stylu. Tak jak o robię czytając po polsku. Zaczynam tak chcieć.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

Podziel się :)