Zakupowy minimalizm, czyli kwintesencja zachwytu

By | 28 września 2018

Kiedy parę lat temu zaczynałam pisać tego bloga, narzekałam na to, że nie mam swoich top produktów, marzył mi się zakupowy minimalizm. Chciałam mieć bazę takich moich ulubieńców, bez których się obejść nie mogę i nie zamienię ich na inne, nie pójdę na kompromisy.

Byłoby mi zdecydowanie łatwiej wejść do sklepu, wziąć to, co ZAWSZE biorę i wyjść, ot, minimalistyczne zakupy.  Nie analizować na nowo tych wszystkie możliwości, które się przede mną otwierają. A na dodatek pragnęłam, by te produkty mnie zachwycały, za każdym razem miałam mieć poczucie, że dobrze wybrałam.

Chciałam mieć swoje ulubione podpaski,, kremy, herbatę i wiele innych rzeczy codziennego użytku.   Takie minimalistyczne zakupy oszczędziłyby mi mój czas (jeny, to stanie przed pólkami, by wybrać krem…) i pieniądze (jeny, w ogóle ten krem jest do d….).

Czułam, że muszę się pochylić nad tematem zakupów i zbudować jakoś swoją wyjściową minimalistyczną bazę zakupową. Naprawdę byłam zmęczona tym, ile czasu poświęcam na wybór rzeczy i ile z tych wyborów jest nietrafionych. 

I rozważania, że mogłam wziąć tamten drugi krem… Im więcej możliwości wyboru, tym gorzej odczuwamy naszą porażkę.

“Gdy ludzie mają zbyt wiele możliwości do wyboru, na ogół martwią się, że nie zdecydowali się na najlepszą opcję. Nawet jeśli ostatecznie kupią któryś z tych dwudziestu kilku dżemów, ich poziom satysfakcji spadnie przez to poczucie straconej szansy. Kiedy opcji jest zbyt dużo, sprawy się komplikują.”

Fumio Sasaki, Pożegnanie z nadmiarem: minimalizm japoński

Wiele się zmieniło od tamtego czasu. Przez te kilka lata zwracałam uwagę na etykiety, zapamiętywałam opakowania produktów, by stworzyć swoich ulubieńców. Nie ulubieńców miesiąca, ale raczej taką klasyczną bazę na dłuższy czas. Teraz szybciej i sprawniej idą mi wyprawy po kosmetyki. W pewnych obszarach osiągnęłam zakupowy minimalizm. I doszłam do jednego wniosku.

Zakupowe wtopy biorą się z tego, że nie szanujemy siebie. Dajemy się ponieść reklamom, ulegamy promocjom, idziemy na kompromisy (ten odcień mi nie odpowiada w 100%, ale innego nie ma) i potem żałujemy. Kolejny zakupowy badziew. Kolejne podpaski, które się rozwarstwiają. Kolejny krem, po którym mam wysypkę i bluzka, w której się pocę, bo postawiłam na fason rezygnując z dobrego składu.

Zakupowy minimalizm to szacunek dla siebie. Wybór tego, co w 100% spełnia nasze oczekiwania. Pamiętacie reklamę podpasek “jestem tego warta”? Właśnie tak.

Zakupowy minimalizm to znajomość siebie i produktu, Wielokrotnie można się nabrać. Przecież jakoś trzeba ulubieńców znaleźć. Ja przypominałam sobie, z których zakupów byłam zadowolona. I jeśli trzeba było, zmieniałam sklep, by jednak znaleźć to, co mi przypasowało.

Na początku było bardzo trudno, bo przecież pamięć jest ulotna, opakowania podobne, fundusze ograniczone ( po wyborze ulubieńców ta kwestia zdecydowanie się poprawia), czasu brak. Wielokrotnie wracałam z niczym, chociaż już dawno skończyłam projekt denko i to nie tylko w kremach.

Dziś mam już wiele swoich produktów. Dobre produkty, to nie znaczy najdroższe. Nie znaczy też tylko polskie(jeny, moja polska chusta z frędzlami, co się odwiązują…).To, co poleca jedna blogerka, może w ogóle nam nie pasować, chociaż dobrze sprawdzić różne opinie. Jeśli większość ma wysypkę po tym kremie, to może jednak nie próbować?

Minimalizm zakupowy polega na wybieraniu tego, co dla mnie dobre. A żeby kupić to, co dla mnie dobre, trzeba w tych zakupach zachowywać się jak wybredna królowa, która w żadnym razie nie pójdzie na kompromis i nie zaspokoi ją byle błyskotka. 

Mam już swoje produkty, kosmetyki konkretnych firm, wróciłam do herbaty, którą piłam dawno temu, zanim jeszcze zachwyciła mnie mnogość możliwości. Jestem uważna w wybieraniu pierdół, jak te podpaski. Kosztowało to wiele prób i błędów,ale teraz nie spędzam już tyle czasu na zakupach, nie wydaję tyle kasy i czuję,że siebie szanuję. Zakupowy minimalizm mi służy.

 

A czy Ty masz swoje ulubione produkty? Czy ciągle poszukujesz?

 

Podziel się :)