O uwewnętrznionej filozofii “mniej, ale lepiej” i “mniej, ale więcej”

By | 13 kwietnia 2024

Dziś o ważnych dla mnie przesłaniach: “mniej, ale lepiej” i “mniej, ale więcej”.

Cały ten wpis mógłby się zmieścić w “po prostu robię swoje”, ale rozwinę tę myśl. Dla siebie – tej z przyszłości. A może i dla Ciebie.

Lata mi zeszły na inspirowaniu się minimalizmem i esencjalizmem. Myślę, że zeszła dekada z kawałkiem. Nie udało mi się stworzyć domu rodem z kolorowego czasopisma, że wiecie:  było tak a jest tak. Nadmiar versus pustka. Nic z tych rzeczy.

Co gorsze mieszkanie zamieniłam w bibliotekę, bo książek z psychologii przybywa.

A ciuchów, o panie. Bransoletek, kominów i “tego wszystkiego”.

Ale…

Te lata nie poszły na marne. Po prostu uwewnętrzniłam sobie pewną filozofię. Stała się częścią mojej tożsamości, jakimś jej małym kawałeczkiem. Małym i niedoskonałym dla świata minimalistów i esencjalistów, doskonałym dla mnie.

“Mniej, ale lepiej” i “mniej, ale więcej”, czyli o tożsamości

Co to znaczy, że “mniej, ale lepiej” lub “mniej, ale więcej” stało się moim kawałkiem?

Częścią mojej tożsamości?

To, że powtarzające się w ostatnich latach doświadczenia, przebudowały to, kim teraz jestem. To podejście do życia, do tego, jak myślę o świecie. Co jest ważne. Co mniej. Jakie są moje wartości. To podejście zwyczajnie ewoluowało.

“Naszą wielką pomyłką jest traktowanie naszych tożsamości jak coś stałego, jak rzeczywistość, której nie możemy zmieniać. Tożsamość nie jest rzeczą. Tożsamość jest procesem, nieustającym procesem tworzenia siebie.”

Richard Rohr

“Kim jestem” przez te lata przeszło update.

Uwewnętrznione “mniej, ale lepiej” i “mniej, ale więcej”

Tworzę swoją tożsamość. Wciąż i wciąż. I to się nie kończy, bo częścią są doświadczenia.

A doświadczamy cały czas.

Po czym poznaję zmianę “update”?

Ano po tym, że naturalnie przychodzi mi cykl oddać/sprzedać. Bez nadmiernych rozkmin.

Że wywalam, gdy nie widzę zastosowania ani sposobu naprawy.

Że ubrania, które mam w szafie, noszę.

Że farbuję, bo się sprało.

Że kupuję, gdy będzie mi coś przynosiło codzienną dawkę szczęścia (przedłużam piękne chwile w myśl “Sztuki tworzenia wspomnień”).

Że za naturalne uważam chodzenie z własną torbą i zapas toreb zawsze mam w aucie i torebce.

Że zawsze mam bidon przy sobie.

Że przy wyborach zawsze mam w głowie “czy to moje?”. Wiecznie sprawdzam.

Że w domu ocet i soda. Bez wyrzutów, że też cif albo inne takie.

Że zamykam tematy z przeszłości, rozstrzygam różne kwestie zżerające moją energię latami, odważając się zrobić wreszcie COŚ.

Że rzeczy, które mam, tak, zgadza się, używam.

Że projekt denko jest stałym gwoździem życiowego programu i nie mam wyrzutów, gdy robię zapasy.

Że nie muszę już zaglądać do innych minimalistów na początku ich drogi, by się inspirować tym, że liczą rzeczy, których się pozbyli (sama już nie liczę).

Inspiruję się tymi, z którymi zaczynałam,  a oni teraz mają “mniej” też uwewnętrznione.

Że wybieram żyć, zamiast myśleć ciągle o życiu.

Takie drobnostki.

A to taka wielka zmiana.

Ewolucja.

I ciągle przecież proces.

Podziel się :)