O tym, że my “kiedyś” to tylko początek opowieści (wpis bardzo osobisty)

By | 21 marca 2024

Siedzimy w klasie, w zerówce. Stoły są złączone, tworzą długi prostokąt wzdłuż (równie długiej) sali. Jest ciasno, siedząc na krzesełku z jednej strony można się odwrócić i sięgnąć do drzwi, ja mogę. Siedząc z drugiej – do tablicy na ścianie. Tak to pamiętam, ciasnotę wokół prostokąta ze stołów. I małe krzesełka.

Na tablicy są literki, mnóstwo literek, jakieś “mama” albo “tata”. Siedzę od strony drzwi, od tablicy dzielą mnie dwa złączone długim bokiem stoły i krzesełka, te pod tablicą. Jestem za blisko tablicy, mimo złączonych stołów przede mną muszę zadzierać głowę do góry, żeby coś ogarnąć, a i tak mi się to nie udaje. Albo inaczej: udaje się wszystkim, ale nie mnie.

Z pierwszej klasy pamiętam swoją ławkę z tyłu. I wiele innych przed nią. Siedzę z kolegą, jesteśmy wygnańcami, jakoś wiem, że jestem w klasie najgorsza. Niewiele ogarniam z tablicy, w końcu jest daleko. Niewiele w ogóle ogarniam. Wychodzi potem, że mam wadę wzroku a dokładniej, że jestem “jednooczna”, mam uszkodzony nerw (o czym dowiaduję się dwie dekady później).

Opowieść mojej mamy była taka, że miałam powtarzać klasę. Tę pierwszą. Ale nie powtarzałam. To jakoś się udaje, według opowieści rodzinnych, tylko dlatego że starsze rodzeństwo chodziło do tej samej szkoły i mama to załatwiła. To moje przepchnięcie z klasy do klasy.

Nie wiem, kiedy nauczyłam się czytać, ale edukacyjnie do piątej klasy mało co ogarniałam. Wtedy to (jak wynika z przekazów rodzinnych) wyszłam (wreszcie) z anemii. Przestałam być niejadkiem. W piątej było więc troszkę lepiej.

Rozkochałam się w czytaniu, w szóstej klasie chciałam być bibliotekarką (oraz detektywem).

W szóstej zaczęłam ogarniać.

W siódmej miałam świadectwo z paskiem.

I już zawsze byłam gdzieś z przodu, choć zawsze miałam z tyłu głowy to, jak bardzo nie wiem. Jakie słabe mam “podstawy”. Że tabliczkę mnożenia sobie w głowie odtwarzam i nie wiem tych wszystkich rzeczy, które powinnam wiedzieć.

Są osoby, które uważają, że zawsze byłam w czymś dobra. Pamiętam to zgoła inaczej. Sprawy wyglądały “zgoła inaczej” (uwielbiam tę zbitkę słów). Wszystko się sypało na wielu poziomach. Ale oto jestem tu, czasem pewna siebie, czasem bardzo nie.

Jestem bardzo dumna z tych życiowych przełomów. I wdzięczna, bo na swojej drodze spotykałam (i nadal spotykam) ludzi, którzy we mnie wierzą i od których mogę się uczyć.

Nauczycielka, która dała mi szansę w pierwszej klasie, kibicowała mi potem w liceum, gdy zdawałam na polonistykę. Ta sana, która powiedziała mi, że jestem taka spokojna w obliczu wszystkiego i nie zwątpiła, kiedy prawie oblałam ustną maturę z polskiego, bo byłam wtedy szaleńczo zakochana i nic się nie liczyło.

Pamiętam, że i na tej maturze dostałam swoją szansę od nauczycielki, z którą potem spotkałam się na studiach a ona przywitała mnie “my się już znamy”.

Pamiętam sprawdzian z biologii (szkoła średnia), do którego przygotowywałam się całą noc. Dostałam 4+. No i zapamiętałam na amen kwas dezoksyrybonukleinowy. Zazwyczaj leciałam w skali 3-5 na trójach i to pewnie tych na szynach.

(Wtedy nie uwierzyłabym, że w ramach psychoedukacji najczęściej będę sięgać do biologii. Do budowy mózgu. Do tego, jak działa, jak fantastycznie nas broni, choć często przed papierowymi tygrysami).

My “kiedyś” tam, to po prostu my “kiedyś”. Opowieść z “kiedyś” potoczyła się przecież dalej, a jak to z opowieściami bywa – są w nich zwroty akcji, wewnętrzne przemiany i konflikty. Przeszkody.

Gdy myślę o opowieściach, to zawsze mam na względzie, że jesteśmy opowieścią (miłość nią jest, jak pisał Robert Sternberg). Moja opowieść jest o podnoszeniu się, o rozwoju osobistym, prawdziwie osobistym – o naprawdę uwewnętrznionej zmianie i dojrzewaniu.

No bo jak to się stało, że nie ogarniałam a teraz nocą, a nocą ,gdy nie nie śpię, potrafię otworzyć książkę o traumie. Ta opowieść (dalej się tocząca) nie zapowiadała się na początku tak wciągająco. W zapowiedzi, w pierwszych kilku stronach była to opowieść “żyła sobie zwykła dziewczynka, która nie ogarniała literek”.

Jestem daleka od “wszystko można”, ale mam głębokie przekonanie, że można zmieniać życie, że póki opowieść się toczy, jest nadzieja na nowe przygody.

Ta wiara bardzo mi się przydaje w pracy z dziećmi i młodzieżą.

Bardzo, bardzo.

I zostawiam tu ten wpis, bo może ktoś z Was potrzebuje takiej wiary.

Podziel się :)