Teoria reaktancji – “nie” i “powinnaś” przeszkadza w zmianie

By | 28 marca 2017

O teorii reaktancji pomyślałam dzisiaj, kiedy mąż opowiadał mi anegdotę ze swojego życia zawodowego. Puenta jest taka: mąż mówi do Pani “tu proszę nie wchodzić”. No i Pani weszła… Nie ma znaczenia, gdzie weszła i co ją spotkało, ale mechanizm. Zakazane jednak ciągnie. A rozkazujące “nie” nie działa. Człowiek stawia opór. I bardzo nie lubi, kiedy mu ktoś ogranicza swobodę.

Już wcześniej docierało do mnie zewsząd, że mózg nie lubi słowa “nie” i nakazów. Lepiej przekształcać komunikaty z “nie” na bardziej pozytywne i zamieniać “muszę” na “chcę”.   Ale że jest na to konkretna teoria i w dodatku pięćdziesięcioletnia – nie wiedziałam. Ten opór  wobec zakazów i nakazów został opisany w teorii reaktancji.

Najlepiej teorię reaktancji obrazują przedszkolaki. Z przeklinającymi dzieciakami “nie mów tak” jakoś nie wychodzi, wie to już chyba każdy rodzic. Jedyne, co osiągniemy, to ostentacyjne korzystanie z wulgaryzmów. Również w najmniej oczekiwanych sytuacjach 🙂

Taka mądra jestem, bo akurat czytam “Motywację. Metodę sześciu kroków” Michaela Pantalona. Ominięcie oporu stanowi podwaliny motywacji błyskawicznej i teoria ta siłą rzeczy musiała zostać wyjaśniona czytelnikowi dokładnie. Autonomia to klucz do zmiany. Nic na siłę. Więc gdy tylko mąż opowiedział mi anegdotę, pomyślałam sobie: aha, teoria reaktancji jak nic.

Sama w praktyce przekonałam się wielokrotnie, że teoria reaktancji działa.    I jako rodzic i jako lider,  przede wszystkim jako ja – człowiek, któremu dawano dobre rady.  “Dobre rady”. Dobrymi radami piekło wybrukowane i chyba jest to kwintesencja prawa reaktancji. Miałam do czynienia z “radami”. Dotyczącymi wychowania dzieci , diety, sportu. Ze szczególnym uwzględnieniem rad w kwestii dzieci – wszak dzieci z Zespołem Aspergera określa się też mianem “niegrzecznych dzieci”. Oj sporo mi radzono. Rób tak czy śmak i nie rób tak a tak. Jasne. Po moim trupie. Może racja jest po drugiej stronie, ale w takim kształcie  to jest atak na moją wolność. Nie, nie, nie. Robię po swojemu. Reaguję oporem.

Automatyczny opór wobec zakazów i nakazów wisi nad nami. W końcu to naturalna odpowiedź na ograniczenie swobody. Psychologiczne prawo reaktancji może nam pokrzyżować szyki na drodze zmiany. Bo co jeśli mamy same zakazy i powinności? To atak na wolność. Nawet jeśli racja jest po stronie “nie” i “powinnaś”. Powinnam się zdrowo odżywiać. No racja. Tyle, że takie płynące od innych słowa jakoś się mają nijak do postępów. Powinnam siedzieć nad angielskim. Być może, ale skoro powinnam, to z pewnością lepiej się zajmę myciem okien, święta przecież idą. Na złość mamie uszy sobie odmrożę – jest coś w tym przecież i to nie tylko w okresie dorastania.  Zmiana na zasadzie “nie rób” i “powinnaś” nie za bardzo ma szansę na sukces, co nie?

Świadomość tego mechanizmu może, zdaje się, pomóc. Kiedy już opadnie kurz po pierwszej reakcji 🙂 Połowa sukcesu, kiedy wiemy o rządzących nami prawach. Bo chodzi o to, żeby zmianę uczynić lżejszą (ale wyznaję pogląd, że nie ma taniej zmiany, dyscyplina i orka). I żeby w ogóle nam się w życiu coś jeszcze chciało. Żeby się nam chciało tak jak się nam nie chce 🙂 Iskierka żeby się pojawiła chociażby, nadzieja jakaś, że można spróbować. Przejść na dietę czy zacząć naukę nowego języka.  Jeśli zastosowanie np. metody sześciu kroków miałoby pomóc w zmianie, do niej zachęcić, ją ułatwić, dać szansę na obejście prawa reaktancji,  to warto się tej metodzie przyjrzeć. Zatem niebawem recenzja wspomnianej wyżej książki “Motywacja. Metoda sześciu kroków”.

Czy możemy motywować się zakazami i wyznaczać ścieżkę nakazami? Czy mamy się zabrać za zmianę podstępem? Jestem ciekawa.

Podziel się :)