Rzeczy, których nie wyrzuciłem – recenzja książki Marcina Wichy

By | 18 lipca 2017

Odgracam, upraszczam, minimalizuję i oto trafiam na książkę Marcina Wichy „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”. Pytam siebie w pierwszym odruchu: czego mógł nie wyrzucić? Chociaż w głębi duszy wiem, o czym mowa. Chęć poznania odpowiedzi znika z pierwszym zdaniem, wydaje się niestosowna w obliczu intymnego zapisu, ale zerkam na koniec – są tytuły zatrzymanych książek.

Przeczucie mnie nie myli – książka “Rzeczy, których nie wyrzuciłem” jest o pożegnaniu. Z matką . O selekcjonowaniu rzeczy. Trzeba wybierać je starannie – zostawić tyle, ile trzeba, by móc ruszyć dalej po śmierci bliskiej osoby. Pozbywanie się rzeczy po kochanej osobie to sztuka znalezienia równowagi – punktu między strachem przed zapomnieniem a strachem przed przytłoczeniem.

Książka Marcina Wichy to dla mnie zapis z wnętrza duszy – urywki wspomnień. Jakby światło padało na jakiś fragment czyjegoś życia i ten fragment był ważniejszy niż inne – kluczowy. Mamy tu mocne charaktery, spiny, docinki, kąśliwości, zgrzyty, milczenie – ludzkie relacje, gamę uczuć.

Pewnego dnia dzwoni do mnie matka. Jesteśmy na siebie poobrażani. Nie pamiętam, o co.
– Masz tu przyjść- mówi.
– Robię coś – odpowiadam.
– Więc przyjdź, jak skończysz.
Znam ten ton. Musi mieć jakąś mocną kartę. Mocniejszą niż zwykle. Więc idę.
(…)
– Przestań – mówię. – Może się jakoś wygrzebiesz – dodaję.

Czuje się, że to Marcin Wicha żegnał matkę. To on wyciągnął na światło dzienne dialogi, które wyciągamy tylko przy najbliższych. Że to wspomnienia, przefiltrowane, ale prawdziwe. O zmarłych się źle nie mówi, tymczasem tu jest dobitnie, prawdziwie, z tupnięciem. Tutaj miłość jest realna. Język jest prawdziwy.

I w tym momencie popełniłem błąd. Postąpiłem jak dzisiejsze gazety i portale internetowe. Podkręciłem tytuł. Dla efektu. Z lenistwa. Nie znałem lepszego sposobu, żeby wyrazić swoje poczucie triumfu.
– Strzeliłem gola.
– Gola? – ucieszyła się matka.
– Teoretycznego gola – sprecyzowałem
(…)
Nie należała też do osób, które łatwo zamykają jakiś temat, toteż przez dłuższy czas ścigały mnie jej szyderstwa: ”Co ty w ogóle potrafisz? Strzelać teoretyczne gole?” (…)
Moja matka doceniała wysiłki, nawet nieuwieńczone sukcesem. Potrafiła zrozumieć i wybaczyć porażkę. Mogła zawiesić wyrok za kłamstwo. Wybaczyć chamstwo, tchórzostwo i słabość. Puścić mimo uszu przechwałki ( z trudem). Ale nie pozwalała kombinować ze słowami.

Trzeba odwagi, żeby dzielić się tym, z czego nie jesteśmy dumni.

U Marcina Wichy porządkowanie, domykanie spraw jest niczym koło ratunkowe – trzeba zakasać rękawy i zrobić swoje. Inaczej można byłoby się w żałobie zatracić. Kolejne tytuły na półkach- punkty odniesienia, by przejść przez trudny czas. Działanie niemalże z check listą: wyłączyć modem, dać ogłoszenie. Ręce pełne roboty. Przestrzeń trzeba uwolnić, pozamykać tematy. Potem żyć.

To nie jest książka o minimalizmie. Tu nie ma jakiegoś oceniania za to, co pozostawiono w spadku, opowiadania się za lub przeciw minimalizmowi. Narzekania, że trzeba wszystko ogarnąć. Trzeba i już.

Autor projektuje okładki, plakaty, znaki graficzne – mamy więc nie tylko odniesienie do treści książek, ale również podróż estetyczną – podglądamy zmiany na przestrzeni lat- kolory okładek, ich rodzaje, dobór papieru. Są fragmenty, ulubieni bohaterowie. Jest historia o zdobywaniu książki. Czuję, że to porządkowanie to taka trochę metafora. Kiedy już wszystko zostanie rozdysponowane, można iść dalej. Uwolnienie tego, co zbędne i zatrzymanie tego, co istotne. A może przeglądanie półki z książkami to konstrukcja – odchodzą książki, odchodzi matka.

Jest z tym porządkowaniem książek problem – trudno je wydać, nikt ich nie chce. „Nie” w antykwariacie dla polskich pozytywistów. Dla encyklopedii też „nie”. Z tym zmaga się spadkobierca. Ja też mam taki problem. Chcę szybko, już, bo zdecydowałam a tak się nie da. Wybór tego, co zatrzymać, to subiektywna sprawa, nie ma norm, wytycznych, pożądanej liczby książek na obywatela. Jest prawo do zachowania tego, co dla nas wartościowe.

Nie czuję już presji pozbywania się rzeczy, ale mam też odpowiedzialność za rzeczy. Nie chcę innych obarczać tym, co zgromadziłam, nie za bardzo, nie z górami łachów i tym, co potem ktoś nazwie jedynie „makulaturą”. Ale może, jak teraz wnioskuję, to proces konieczny, taki kojący?

Współodczuwam – tak mogę powiedzieć o lekturze. Najbardziej mi w tym odczuwaniu pomagają krótkie podsumowania. Jak kropki nad „i”. Nie trzeba wykrzykników. Wystarczy krótkie „Więc idę”. Nie trzeba tysięcy słów – umiemy przecież czytać to, co pomiędzy wersami.

EDIT

Styczeń 2018

Za książkę “Rzeczy, których nie wyrzuciłem” Marcin Wicha otrzymał paszport “Polityki”

“Za oszczędność języka i bogactwo książki, która mówi o rzeczach najważniejszych: o żałobie, rodzinie, o Polsce i przede wszystkim o słowach i milczeniu.”

Jeśli podobała Ci się recenzja, zachęciłam Cię do zakupu książki, to kupując poprzez jeden z poniższych linków wspierasz mojego bloga – drobna prowizja od sprzedaży pozwala na jego utrzymanie 🙂

Podziel się :)