Minimalizm w kuchni

By | 22 kwietnia 2018

Na minimalizm w kuchni można spojrzeć z kilku perspektyw. Nie chodzi mi o czerń i biel ani o gotowanie z kilku składników. Interesuje mnie wyposażenie kuchni.

Moja kuchnia nie jest jeszcze minimalistyczna, dla mnie jest prawie “lagom”, czyli nie za dużo, nie za mało, w sam raz, ale dla innych na pewno byłaby przeładowana.

Mam wątpliwości co do minimalizmu w kuchni. Jakoś tak przeglądając blogi stwierdzam, że nawet minimaliści nie są wolni od uroku designerskich akcesoriów.  Kubki, kubeczki mają swoje fashion i na dodatek na kubkach pojawiają się co raz to nowsze, bardziej błyskotliwe cytaty motywacyjne.

Z minimalizmem w kuchni jest zdecydowanie trudniej niż z minimalizmem w szafie czy biblioteczce. Bo… lubimy nie tylko design, ale i lubimy sobie maksymalnie ułatwiać.

Małe AGD to ciągła rewolucja, zawsze znajdzie się jakiś ułatwiacz ciężkiej harówy 😉 Co chwilę jest jakiś nowy gadżet (oglądam czasem  taki program w TV), pomysłom nie ma końca.

“Co to za kuchnia,
Skoro brak w niej rzeczy
Najpotrzebniejszej, ważniejszej niż wszystko?
Muszę mieć taki pojemnik na śmieci,
W którym się zmieści cała rzeczywistość.”

Kurt Vonnegut

Minimalizm w kuchni – mam czy nie mam?

Nie ogarniam wszystkich kuchennych gadżetów. Nigdy nie ogarniałam. Chociaż całkiem niedawno ktoś zdziwił się, że nie wiem do czego TO COŚ służy, bo przecież lubię gadżety i nowinki. Nie do końca się zgadzam. Kiedyś wywaliłam taki patyczek z Tupperware, znalazłam w paczce z chlebakiem i myślałam, że się komuś odłamał. Okazało się, że to był patyczek do obierania cytrusów!

Innym razem dostałam taką łyżkę z dziurą w środku i aż zrobiłam konkurs w pracy – do czego to ustrojstwo służy. Służy do oddzielania żółtka od białka. Jak widać nie jestem maniaczką takich pierdół, ale zdecydowanie minimalistką w kuchni też nie. Jeśli coś ma mi naprawdę ułatwić życie – nie waham się tego zdobyć.

Więc jak to jest z tym minimalizmem w kuchni? Mam go czy nie mam?Uważam, że tak jak każda przestrzeń w moim domu wymaga odgruzowania, tak i kuchnia nie jest wyjątkiem. Jak z tym ogarnianiem kuchni sobie radzę/nie radzę? Czego mogę się pozbyć? Czy nie widzę już szansy na minimalizm w kuchni?

Talerze, kubki, sztućce –  prawie minimalizm

Talerze

Z talerzami jest sprawa prosta. W prezencie ślubnym dostaliśmy dwie zastawy. Wszystko to jest w codziennym obiegu, część schowana za szybą i wyciągana przy większych zbiegowiskach. Przez dwadzieścia lat użytkowania sporo się wytłukło. Talerze uzupełniliśmy raz w IKEI i dwa razy w lumpie. Nie kupowałam pod wpływem presji czasu, talerze uzupełniałam, gdy naprawdę coś wpadło mi w oko. Aaa, na targu staroci kupiłam dwa talerze i miseczkę z angielskiej porcelany. Ni przypiął, ni przyłatał, ale używam a to najważniejsze.  Mam wszystko, czego potrzebuję. W sam raz. Umiar. Jest Ok.

Sztućce

W komplecie ślubnym dostaliśmy  też dwie walizki sztućców, takie duże komplety na 12 osób. Na osiemnastkę od chrzestnej dostałam mały komplet sztućców na 6 osób. Całkiem sporo jak na czteroosobową rodzinę. Rodzinę, która jednak dość często robi zbiegowiska.

Nie układam sztućców w walizkach, najprawdopodobniej cześć jest zdekompletowana. Ba, nawet tych walizek już nie mam, zajmowały za dużo miejsca.

Niczego nie oddałam, nie pozbyłam się, nie widziałam takiej potrzeby. Niedawno odkryłam widelczyki do ciasta 🙂 Po prostu – używam. Wychodzę z założenia, że takie jest przeznaczenie zastawy czy sztućców.

Z tego typu rzeczy dostaliśmy jeszcze w prezencie ślubnym dwa komplety noży. Mają się świetnie. Jedyny zakup to duży kuchenny nóż, dopłacaliśmy do uzbieranych znaczków w sklepie jakąś i tak dużą kwotę. Nóż wart był wydanej kasy. Ostatnio do kompletu noży mąż zażyczył sobie magnesową listwę. Z tego wszystkiego nie używam na pewno noża/siekacza do ziół. Ale jest z kompletu i jakoś trudno mi się go pozbyć.

Można powiedzieć, że tu minimalizm w kuchni prawie udało mi się osiągnąć.

Kubki

Moją słabością są kubki. Zawsze tak było, tyle że wcześniej byłam jakimś kompletnym bezguściem. Zbierałam kubki “reklamówki”. Dodatkowo pracowałam w korporacji i dostawałam z pracy kubki Pepsi, Mirindy czy innych, przy okazji wprowadzania nowej reklamy na rynek. Kiedyś mogłam też wybierać kubki z katalogów mojego ówczesnego operatora komórki. Tym sposobem kubków zawsze miałam za dużo. Dużo za dużo i niezbyt piękne. I dużo kolorów.

Teraz mam lepszy gust, ale jakiś taki eklektyczny. Jedna JA bardzo lubi porcelanę z Bolesławca a druga ja – kubki bardzo proste, białe. A trzecia ja -wszystko to, co kojarzy się z Anglią. To wszystko rujnuje koncepcję minimalizmu w kuchni, dalej robi się taki wizualny bałagan, ale jakoś nieszczególnie mnie to martwi. Minimalizm w kuchni w tym przypadku ograniczył się do pozbycia się tego, co mi się już nie podobało i zostawieniem tego, co codziennie mnie raduje.

 

Pozbycie się niechcianych kubków trochę mi zajęło. Kubki z logo wywiozłam tam, gdzie dość często się wybijały i było na nie zapotrzebowanie. Kilka kolekcjonerskich sprzedałam czy wymieniłam na coś na olx. Pozostawiłam te, z których dobrze się piło.

Nie mam wyrzutów sumienia, gdy dokupię jakiś kubek.  Z uwagi na różne imprezy w domu kubki są potrzebne i zasada typu “miej tyle, ile mieszkańców plus x” nie ma zastosowania.  Z drugiej strony kubki to dla mnie inspiracja, w tym także do nauki języka angielskiego (tak właśnie). Łapię się też na tym, że zaczynam na targach staroci wyszukiwać konkretne firmy, tak udało mi się kupić kilka perełek. Po prostu kubki mam i te, co mam, to używam. Lagom.

Garnki, patelnie 

W prezencie ślubnym nie dostaliśmy garnków ani patelni. Wszystko kupowaliśmy. Jak coś się rozwali, to kupujemy nowe. Z garnków wydaje mi się, że mogłabym pozbyć się jednego dużego i może jedną patelnię mam ponad “lagom”, ale nie  widzę potrzeby pozbywania się nadmiaru. Dodam tylko, że najlepsze garnki, które mam, kupiłam na targach staroci dosłownie za grosze. Minimalizm mam tu oczywiście na swoją miarę. Mam na przykład trzy patelnie do naleśników. Bo jak robię naleśniki, to nawet na trzech palnikach, skraca mi się czas stania przy tych patelniach 🙂

Oczywiście mam różnej maści łopatki, chochelki, tarki, sitka, ale wszystko w codziennym obiegu a nawet mniej niż potrzebuję i często muszę kombinować. W nadmiarze i kompletnie bezużyteczne mam takie coś do robienia małych pierożków. Próbowałam raz i nie wyszło. Do wystawienia na olx.

Nie trafiłam też ze spryskiwaczem do oliwy i tu zastanawiam się, czy puścić dalej w świat czy jednak próbować dalej aż się wyrobi i będzie spryskiwał sałatę czy patelnię zamiast lać ją jednym strumieniem. Taki spryskiwacz jest mi potrzebny, ale nie wiem, czy taki w ogóle znajdę. Może poczekam aż ten się wyrobi, bo czytałam na forum, że po jakimś czasie się wyrabia i działa bez zarzutu.

Przydasie do robienia ciast

Nie ma u nas święta bez ciast a i czasem piekę coś do pracy. Tu ciągle mi czegoś brakuje i obiecuję dokupić, i tak zlatuje do następnego razu. Jak się rozpędzam z ciastami, to brakuje mi blaszek  😉 Mam jeden pojemnik do przechowywania ciasta, ale niestety jako przenośny w ogóle się nie sprawdza. I tu też marzy mi się porządny pojemnik. Nie mam żadnych rzeczy do dekorowania, wyciskarek do kremu, itp. Mam kilka pierdół do wycinania ciastek i to jest mi zbędne, ale nie rzuca się w oczy i zapominam wystawić na sprzedaż lub do oddania. Zresztą, może zostawię? Mam też takie coś do przesypywania mąki, ale użyłam chyba raz. Omijam tę część przepisu z przesiewaniem mąki, bo jestem leniwa. A jakoś wszystko wychodzi 😉

Inne

Mam mnóstwo rzeczy wynikających z potrzeb. Do robienia przetworów mam lejki, butle do wina, rurki. Mam kilka metalowych, szklanych i plastikowych misek. Do podawania, robienia w nich czegoś, po prostu są wielofunkcyjne. Gdy przychodzi zrobienie jakiejś imprezy zwykle muszę coś kombinować, ale niczego nie zamierzam dokupować. Jest dobrze, jak jest.

Sporo miejsca zajmują bidony i termosy. Korzystamy z nich.

Z racji tego, że sporo robimy spędów rodzinnych i mieliśmy problem z ogarnianiem kuchni po imprezie, zwłaszcza z myciem garów, mimo zmywarki, mamy takie dwie tace – ociekacze. Służą nam też do innych rzeczy, na przykład jako ociekacze do owoców.

Minimalizm w kuchni a przechowywanie

Nie ukrywam, że mam w domu sporo plastiku. To, co mam wykorzystuję w pełni, póki co nie wyrzucam, czekam aż umrze ze starości i przejdę na bardziej ekologiczne sposoby przechowywania.

Wykorzystuję też (w szczególności, gdy jest jakaś impreza rodzinna i rozdaję jedzenie) pudełka po lodach czy serze. Kupowanie na wagę, w stylu zero waste, jeszcze nie jest dla mnie. Chociaż zaczynam zwracać uwagę na różne inspiracje w tym kierunku i powoli zaczynam wprowadzać zmiany.

Produkty, które przechowuję w kuchni (herbaty, kawę), mam już w większości w słoikach i puszkach.  Przechowuję też produkty w oryginalnych opakowaniach, korzystam przy tym z klamer kupionych w Aldiku.

Słoików nie wyrzucam, czyszczę różnymi sposobami i wykorzystuję ponownie na przetwory i różne sypkie rzeczy. Kiedyś korzystałam ze słoików po kawie, obecnie czuję takie jakieś fuj, kiedy widzę plastikową nakrętkę. Nie bawią mnie ani przeróbki z przemalowaniem pokrywki ani naklejki czy decoupage. Mam jakiś taki wstręt do słoików z kawą z przykrywką plastikową. Aaaa, plastikowe zakrętki zbieram.

Od kilku dni zastanawiam się nad kwestią przechowywania przypraw (część mam w słoikach po musztardzie). Akurat jestem po sobocie z odgracaniem szafek i porządkach z przeterminowanymi produktami. Podejrzewam, że ostatecznie zrobię sobie coś ze słoików po oliwkach lub małych koncentratach pomidorowych.

Problem mam z przechowywaniem płatków, ponieważ chłopcy zjadają ich sporo i kupujemy megapaki. Ostatnio kupują w kartonach i w związku z tym nie wiem, czy w ogóle warto zajmować się kwestią przesypywania ich gdzieś.

Minimalizm w kuchni i małe AGD

Oprócz zmywarki, kuchenki z piekarnikiem i lodówki mam sporo małego sprzętu AGD. Używam lub cyklicznie wracam do używania. Nie mam chęci pożyczania, chociaż idea sąsiedzkiej czy koleżeńskiej wymiany mi się podoba, jakoś tego nie widzę.  Nie wiem, czy to, co mam to dużo dla czteroosobowej rodziny i na dwadzieścia lat małżeństwa. Nie pozbywam się zdublowanych rzeczy.

Co mam?

  • Parowar
  • Sokowirówkę
  • Suszarkę do grzybów i owoców
  • Blender
  • Blender kielichowy
  • Mikser
  • Elektryczny otwieracz do konserw
  • Opiekacz do kanapek
  • Toster na wyskakujące tosty
  • Grill elektryczny
  • Grill elektryczny nr 2
  • Gofrownicę
  • Jogurtownicę
  • Jogurtownicę nr 2
  • Krajalnicę
  • Mikrofalówkę
  • Duży robot kuchenny

Parowar jest już zdezelowany, nadgryziony przez psa,  ale ciągle nam służy, zwłaszcza wtedy, gdy trzeba zjeść coś na szybko. Wystarczy wrzucić warzywa i ziemniaki (jak kupimy myte, to ich nie obieramy). Czasem nastawiam sitko na garnek, zależy od ilości, jaką potrzebuję. Parowar zdecydowanie mi się gorzej czyści, ale i tak nie zamierzam się go pozbywać. Jeśli się zepsuje, pozostanę raczej przy garnku.

Mikser ma już swoje lata i nie jestem z niego zadowolona. Poprzedni po 15 latach wyzionął ducha. Ten nie ma takich długich kręcidełek i ciężko się nim operuje. Ma za to wbudowany blender i tak naprawdę mamy o jeden blender za dużo. Ale drugi, klasyczny, dostałam w prezencie, jest łatwiejszy w obsłudze, gdy robię zupy-kremy, więc nie myślę o pozbyciu się.

Mam dwa grille. Jeden i drugi dostałam w prezencie. Drugi sprawdza się idealnie jako opiekacz do kanapek (który mam osobno).

Nie korzystam z jednego opiekacza i jednego grilla. Nie widzę potrzeby pozbywania się ich, bo wiem, że z czasem jeden sprzęt się zepsuje i ten będzie jak znalazł.

Toster z wyskakującymi tostami to nasz drugi 🙂 Na pierwszym syn położył plastik, który się wtopił do środka. Kiedy go wyciągamy, to zwykle jest taka kilkutygodniowa fala używania a potem znów stawiamy na półkę, aż zatęsknimy.

Krajalnicę dostaliśmy w prezencie ślubnym a kiedy się zepsuła, nie wyobrażaliśmy sobie, by jej nie było. Używana właściwie codziennie.

Otwieracz do konserw – najbardziej dziwaczna rzecz, którą mam a jednak i tę wykorzystuję. Rzadko i mogłabym sobie radzić bez niej, ale wcale nie chcę. Skoro już mam, wykorzystam ją do końca jej dni.

Ostatnio kupiłam drugą jogurtownicę. To w sumie nasza trzecia. Pierwsza idealnie robiła jogurty, ale w wieczkach słoików miała dziurki (co na konsystencję jogurtu świetnie wpływało) i gdy chciałam wziąć jogurt do pracy, musiałam go i tak przelewać. Kupiłam ją w przecenie za 10 zł, żeby zobaczyć, czy w ogóle będę korzystać z jogurtownicy. Gdy  okazało się, że tak, kupiłam lepszą, ale okazało się, że gwinty nie pasują idealnie do słoiczków i też jest do dupy. Tę pierwszą oddałam koleżance.

Ostatnią, nieelektryczną jogurtownicę, kupiłam w zeszłym tygodniu, na lumpie – za 18 zł. Okazało się, że to jakaś znana Easiyo, której regularna cena to ponad 10o zł. Jest wygodna, banalnie prosta w użyciu, ale póki co zrobiłam z niej jedynie kefir. Jeśli okaże się, że na bazie jogurtu z chłopem (nigdy nie robiłam jogurtu na saszetkach), jogurt mi wychodzi, to jogurtownica nr 2 powędruje na olx.

Gofrownicę i blender kielichowy kupiłam na prośbę chłopców. Blender kielichowy jest w użyciu głównie latem a z gofrownicą idzie nam naprawdę cienko. Nie wiem, czy nie nagrzewa dobrze czy co, ale sztuką jest zrobienie w niej porządnych gofrów. Czuję, że z nią się pożegnam.

Suszarkę do grzybów i owoców kupiłam po tym, jak przypaliłam grzyby w piekarniku. Używana cyklicznie, ale nie zamierzam się jej pozbywać.

Sokowirówki obecnie nie używam. Jest idealna, ale po prostu się chwilowo znudziła. Myślę, że po czasie przerwy znów do niej wrócimy, syn już zaczął wypytywać, która odmiana marchwi jest najlepsza 😉

Mikrofalówkę mam od ślubu, czyli od dwudziestu lat. Wymieniliśmy w niej filtr.  Jest używana codziennie.

Duży robot kuchenny ma już około 20 lat. Jest używany, choć ledwo dycha. Gdy się zepsuje, zostanie zastąpiony nowym, chociaż postaram się, by funkcji i różnych nakładek było w nim mniej. Wykorzystuję szatkowanie, tarcie, mielenie, ale ma jeszcze jakieś inne nakładki, których nie rozgryzłam.

Czego nie mam w kuchni?

Nie mam ekspresu do kawy. Początkowo myślałam, że z powodu kasy, potem, że z powodu miejsca, ale prawdziwą przyczyna jest to, że ja lubię rytuał picia kawy i jakoś ekspres kojarzy mi się z… ekspresowym piciem kawy. Nie, dziękuję. Nie teraz. Ekspres mam w pracy i to mi wystarczy. Korzystam z dzbanka lub włoskiej kawiarki. Lubię sobie kubki i dzbanek przygotować na tacy, wnieść jak królowiec do pokoju, zrobić sobie taką przerwę. Nie wiem, czy z ekspresem do kawy, byłoby to samo.

Nie mam elektrycznego dzbanka. Dwa czy trzy lata temu uznaliśmy, że mamy za wysokie rachunki za prąd i po  przeanalizowaniu sprawy doszliśmy do wniosku, że przyczyna tkwi w elektrycznym czajniku. Z wielką łatwością się go ciągle nastawiało. Obecnie mamy zwykły piszczący czajnik a herbatę (a jesteśmy maniakami herbaty) parzymy w termosie. Mamy takie dwa termosy z wyższej póły.

Nie mam młynka do kawy. Kupujemy głównie mieloną w Tchibo. Może kiedyś zachce nam się mielić kawę, wtedy coś wymyślimy.

Nie mamy na przykład takich udziwnień jak przyrząd do gotowania jajek. Albo ryżu. To, co możemy, pieczemy w piekarniku. Nie mamy szybkowara, wolnowara i takich. Chociaż czasem myślę, że wolnowar byłby wskazany przy naszym trybie życia.

Zakupowe plany

Na pewno do mojej kuchni dojdzie sokownik. Był używany przez moją mamę i ja również chciałabym taki mieć. Wiadomo, że to sezonowy gar, ale myślę o robieniu soku z czarnego bzu i innych owoców.

Przy okazji wpisu o moim minimalizmie w kuchni nie mogę nie wspomnieć o mojej wpadce z miseczkami na słonecznik. Zakupiłam je, ponieważ chłopcy zabierali mi moje miseczki na sałatki. Początkowo syn wylał na mnie kubeł zimnej wody, po co odchodzić od tego, co się sprawdzało. Ostatecznie jednak okazało się, że miseczki są wygodne, choć jakość wykonania pozostawia wiele do życzenia.

Wniosek jest taki: minimalizm w kuchni dla każdego może być inny. Minimalista w jednym obszarze nie musi minimalizować w innym. A ja raczej nigdy nie zostanę minimalistką. Odgracać będę całe życie 🙂

A u Was jak? Ponad miarę czy z umiarem w kuchni?

 

Podziel się :)