Z cyklu “jak ona to robi” – czyli studiowanie psychologii po czterdziestce raz jeszcze

By | 17 lutego 2020

Studiowanie psychologii po czterdziestce – warto. Mogę świętować połowinki! Tak, tak szybko zleciało. Więc jeśli uważasz, że jesteś za stara (albo stary), to wiesz… nie przejmuj się wiekiem. Piszą do mnie osoby, które mają lat 30 i uważają, że są za stare. A jednak coś je nęci, coś woła, że googlują “za stara na”. Całkiem jak ja kiedyś, te trzy, cztery lata temu. Szkoda czasu.

Ale… żeby nie było złudzeń. Nie jest łatwo, więc pytanie “jak ona to robi?” i tutaj lista samych fajnych organizacyjnych tricków – niestety, to nie u mnie. U mnie chaos. Dosłownie “życie, piękna katastrofa”.

Kontekst moich studiów, czyli studiowanie psychologii po czterdziestce vs zwykłe życie

Studiowanie psychologii po czterdziestce to u mnie świadomy wybór. W skrócie:

  • wybrałam studia z pasji
  • zanim się na nie zdecydowałam googlałam “czy jestem za stara na studia?”
  • ostatecznie olałam Internety

I aktualna kondycja, kilka słów przypomnienia, ku lepszego wyobrażenia sobie tła, warunków, w których studiuję. Żeby mieć porównanie jakieś, odniesienie.

  • jestem sama z chłopakami w domu, Starszy skończył 18 lat, Młody – 16 (na studiach są dziewczyny z maluszkami a niektóre maluszki są nawet na cycku; rodzą się dzieci). Ogólnie chłopaków mam ogarniętych i bardzo pomocnych. Na przykład Starszy raz w tygodniu gotuje.
  • choć nie ma to znaczenia dla moich studiów, mamy w domu Aspergerowca, ale piszę o tym w tym kontekście, że inni studenci również mają dzieci, żony, mężów, a życie nie jest usłane różami, choroby nie wybierają, rak nie wybiera,
  • mąż bywa w domu raz na dwa tygodnie, gdy jest – cóż, zapierdziela, gdy ja się uczę. Gdy go nie ma nawet z obiadami bywa różnie.
  • pracuję w korporacji, średnio 10 godzin dziennie poświęcam na pracę i dojazdy
  • mamy kota, wybrednego, je tylko puszki z określonych sklepów (czyli masz sesję, ale biegniesz do Rossmanna),

  • mnóstwo osobistych kłopotów, bardzo poważnych, sądowych
  • zwykłe życie (weź opierz towarzystwo) i parę dodatków, np. regularnie bywamy w poradni alergologicznej, bo Młody jest w trakcie odczulania,
  • jestem w trakcie paru prozdrowotnych wyzwań, jak np. “walk at home” i też ostatnio biegam po przychodniach,
  • studiuję na miejscu.

To taki kontekst studiowania.

Do tego te wspomniane kłopoty zdrowotne: walka z bólem kręgosłupa, rehabilitacja, gorsze dni z alergią. I na to “zasmażka” – po prostu wiek, w którym ręka jest za krótka, oko nie przestawia się z bliży na dal (i nie sprawdzisz godziny na zegarze na ścianie, gdy podnosisz wzrok znad książki),  gorsza pamięć.

Serio, nie staram się Wam tutaj pokazać, jak jest ciężko, czy łatwo. Po prostu: na studia chodzą ludzie z różną historią. Takie życie.

Studiowanie psychologii po czterdziestce – o czym już napisałam

Popełniłam już kilka postów o studiowaniu psychologii po czterdziestce. Sama, pewnie wiecie, byłam przerażona biologią, bałam się angielskiego. O metodologii chodziły mity. Podsumowując, jeśli nie czytałaś/czytałeś, to zerknij:

Studiowanie psychologii po czterdziestce – kolejny semestr

Ostatnie dwa semestry przyniosły mi wiedzę o sobie. Nie umiem korzystać z opracowanych tematów. W sensie: umiem, ale nie jest to tak efektywne, jak sądziłam kiedyś. Kiedy prowadzący podają listę zagadnień, spoko – mogę opracować temat, ale nie umiem się uczyć z cudzych notatek.

Przepisuję wykłady. Muszę, inaczej się nie rozczytam. Wykłady to podstawa, punkt wyjścia, basic. Uzupełniam informację o dane z książek. Od ogółu do szczegółu. Czasem przepisuję wykłady ręcznie, czasem przepisuję w komputerze. Grunt, że jest po mojemu. Już samo przepisywanie wykładów stanowi naukę. 

Najczęściej uczę się bezpośrednio z książek. Są te moje notatki z wykładów, ale tam są takie kluczowe informacje, np. wypunktowane cechy temperamentu w ujęciu Strelaua, ale resztę – czytam wprost z książek. W książkach oczywiście – karteczki, podkreślenia, uwagi na marginesach, często odniesienia do mojego życia. Nic tak nie pomaga, jak powiązanie z naszą biografią. 

Zauważyłam, że najefektywniej uczę się w ciszy, z własnymi bazgrołami na marginesach. Rozpoznanie, jak najefektywniej się uczymy, jest chyba najważniejsze przy takim wysiłku umysłowym.

Zauważyłam u siebie pogorszenie pamięci. Zapamiętuję przykłady, “sedno sprawy”, ale umyka mi np. słowo a co dopiero lista słów do wykucia. Np. “wzmożone pobudliwości psychiczne”… Niby łatwe a jednak po prostu bez mnemotechnik nie udało mi się zapamiętać.

Warto znać mnemotechniki. Polecam  rozdział z  Psychologii Ciccarelli i White. 

Ale też zauważyłam, że z uwagi na rehabilitację, poświęciłam mniej czasu na naukę z lepszym efektem. Prócz kombinowania z mnemotechnikami (bo pamięć) korzyść przyniosła mi cisza i skupienie przy przepisywaniu wykładów. 

Nie uczyłam się ściśle według podawanych do egzaminów zagadnień,zerknęłam na nie, ale nie trzymałam kurczowo. Jest w tym pewne ryzyko, ale uznałam, że uczę się tego, co na wykładach i to rozbudowuję.

Znów – nie ukrywam – pomaga mi oczytanie. Na pisemnym egzaminie ośmieliłam się polecić wykładowcy książkę 😉 Musiałam 😉

W piątym semestrze miałam same fajne zajęcia. Psychopatologię rozwoju, psychologię wychowawczą, testy osobowości, inteligencji, organikę, psychologię różnic indywidualnych. Niekiedy mam wrażenie, że od pierwszego semestru wałkujemy to samo, ale z drugie strony, pewne teorie muszą być po prostu opanowane. Jest fajnie, bo można wszystko odnieść do siebie – życie 🙂

Co mogę doradzić… Zróbcie przed studiami podstawowe testy, właśnie Wielką Piątkę czy zbadajcie swój temperament. Bo kiedy studiujecie, nabywacie już wiedzę “tajemną” i testy nie wyjdą rzetelne. Tego nam nikt nie powiedział:(

Z takich “technicznych” rzeczy. To był dla mnie semestr “less waste”, zużywałam zeszyty po chłopakach. Dobre zeszyty, ale nie ten format. Kartki A4 z dziurkami, które potem mogę “wąsami” spiąć z jakimiś kserówkami – takie system jest naprawdę dobry. Zeszyty się nie sprawdziły. Co do kserówek, mocno się ograniczyłam z drukowaniem, kserowaniem. Ale cóż… biblioteczka minimalistyczna raczej nigdy nie będzie.

Czy wiecie, że w kolejnym semestrze przyjdzie mi już wybierać specjalizację?

Jak u Was? Jakieś decyzje w sprawie studiów?A może psychologia?

Zostawcie ślad w komentarzu 🙂

Podziel się :)