Uważność. Trening redukcji stresu metodą mindfulness – recenzja książki

By | 12 października 2016
Właściwie było więcej niż pewne, że sięgnę po lekturę dotyczącą uważności. Do uważności nawiązywały blogi o minimalizmie i książki z zakresu różnych terapii, które dość regularnie czytam. Większość czytanych przeze mnie blogów czy książek przywoływało jedno z ćwiczeń uważności – jedzenie rodzynki. Ćwiczenie to jednak nigdy do mnie nie przemawiało. Za mało było dla mnie w tych artykułach wstępu do uważności, postrzegałam to ćwiczenie jako wyrwane z kontekstu. Nie umiałam wykonać tego ćwiczenia a raczej ćwiczenie wydawało mi się pozbawione sensu. Oto ja – zatrzymuję się w moim zalatanym dniu i badam fakturę rodzynki, kontempluję padające nań światło. I nie umiałam sobie wyobrazić jak miałabym poczuć się lepiej, kiedy mogłabym zrobić tysiąc innych rzeczy zamiast delektować się chwilą. Uważność to bycie „tu i teraz”, ale opisywane w blogach czy książkach terapeutycznych ćwiczenie nie trafiało do mnie. Intuicyjnie wiedziałam, że uważność można realizować na wiele różnych sposobów.

Jednocześnie w moim napiętym grafiku potrzebowałam czasu dla siebie, takiego czasu bez oddawania się myślom. Odkryłam, że koło ośrodka, w którym ćwiczę, jest staw a w nim pływają kaczki. Przed lub po ćwiczeniach, kiedy pozwalała na to temperatura, rozkładałam ręcznik na trawie i cieszyłam się samotnością – ja z tą chwilą. Podziwiałam upierzenie kaczek, kółka na wodzie, wsłuchiwałam się w dźwięki, obserwowałam trasy, którymi przepływają kaczki. Robiłam to już w dzieciństwie, podziwiałam kaczki, ale w dorosłym życiu nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się tak zatrzymać bez gnania gdzieś dalej. Nie nazwałabym nigdy tego mojego „zatrzymania się” uważnością.
Kiedy przeczytałam a właściwie przećwiczyłam (to chyba najwłaściwsze słowo) książkę Boba Stahla i Elishy Goldsteina „Uważność. Trening redukcji stresu metod mindfulness” zrozumiałam, że moje praktyki były ćwiczeniem uważności i, co ważniejsze, mogę praktykować uważność na wiele różnych sposobów. Mogę być obecna tu i teraz nie tylko jedząc rodzynkę…
Książka „Uważność. Trening redukcji stresu metoda mindfulness” została wydana przez Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne w 2014 roku. Jakość wydania, jak zwykle w przypadku tego wydawnictwa, jest bez zarzutu, o czym wie każdy, kto zetknął się z książkami publikowanymi przez GWP.
Kiedy wzięłam na siebie zadanie zrecenzowania książki, zastanawiałam się, co mnie zaskoczy? Czy ta książka zostanie ze mną na dłużej? Czy praktyka zostanie ze mną na dłużej?
To, na co zawsze zwracam uwagę, to możliwość poznania autorów – noty biograficzne. Tu miałam okazję poznać krótkie historie autorów i tego, co doprowadziło ich do wejścia na ścieżkę uważności. Pouczające, ciekawe historie prawdziwych ludzi, których dotknęły problemy. Lubię wiedzieć, że za książką kryją się ludzie, którzy jak ja, żyją w zabieganym świecie, zmagają się z przeciwnościami. W pewnym sensie to dla mnie zachęta, że warto spróbować – skoro ze swoim bagażem doświadczeń odnaleźli ścieżkę, to i ja mogę, czyż nie?
Układ książki – perfekcyjny. Każdy rozdział wprowadza w konkretny temat, wiadomo, o czym będzie, czego można się spodziewać, czego nauczyć. Ćwiczenia w każdym rozdziale, by w praktyce przetestować kolejny krok ku uważności. Z każdym rozdziałem – podsumowanie, jakich praktyk nauczyliśmy się do tego momentu a nie tylko w danym rozdziale.
Uważność stoi w ostrym konflikcie z wielozadaniowością serwowaną nam wokół. Z „parciem na szkło”, które uczy się teraz nawet najmłodsze dzieci. Z pośpiechem. Ten brak bycia obecnym spowodował u mnie objawy niemalże chorobowe: oto nie wiem, czy wzięłam lek czy nie wzięłam, bo nie byłam obecna w tej chwili, w której go brałam (lub… nie brałam). Byłam już trzy kroki do przodu, myślami już w drodze do pracy.
Trenowałam zatem sumiennie uważność z książką Boba Stahla i Elishy Goldsteina przez wiele tygodni i wiem, że poczułam ulgę. Że odnajduję radość w zwykłych obowiązkach, choć nie czułam radości nigdy wcześniej – ot, obowiązki. Początkowe powątpiewanie w praktykę zwaną „jedzeniem rodzynki” ustąpiło. Jestem w chwili, w której biorę leki i w tej chwili, kiedy rozmawiam z dzieckiem. Nie, nie udaje mi się zawsze – w końcu wiele lat trenowałam, by nie być obecnym, jednak nie porzucę praktykowania uważności.
Książka daje do wyboru szereg technik, by w zabieganym świecie zatrzymać się i złapać oddech. Mam świadomość, że obok formalnych praktyk, na które nie jestem jeszcze gotowa, mam szereg możliwości, by być obecnym w danej chwili, obecnym i przede wszystkim uważnym. Mogę obserwować kaczki, mogę wysłuchać bliskiej osoby, wysłuchać a nie tylko słyszeć. Mogę, myjąc naczynia, skupić się na kontakcie z wodą, pianie, która wytworzyła się pod wpływem płynu do naczyń, zamiast błądzić myślą do tego, co było lub będzie. A co ważniejsze – po przeczytaniu tej lektury jest się gotowym zaplanować własne nieformalne praktyki obecności w tym życiu, które właśnie się dzieje.
Myślę, że to nie jest książka tylko o redukcji stresu, ale również o odnajdywaniu radości w drobnych czynnościach, dotąd żmudnych i uciążliwych. Dla mnie to książka o odnajdywaniu szczęścia. Polecam tę książkę wszystkim tym, którzy zmęczeni są ciągłym życiem w biegu, podtrzymywaniem relacji bez relacji, słyszeniem zamiast słuchania.
Poniższe linki to linki afiliacyjne. Za zakup książek przez któryś z poniższych linków otrzymam drobną prowizję.

 

Podziel się :)